26 lutego ukazał się apel ok. 150 naukowców o zmiany w reformie nauki i szkolnictwa wyższego. Sygnatariuszom apelu chodzi, jak nam wszystkim, o dobro nauki i szkolnictwa wyższego. Warto rozmawiać, zatem poniżej zostały zestawione odpowiedzi na poszczególne zgłoszone postulaty (spisane w formie wytłuszczonych i podkreślonych fragmentów), które wyjaśniają, skąd wzięły się i jakie mają funkcje poszczególne rozwiązania zapisane w projekcie ustawy odnoszące się do poruszonych kwestii. To wyjaśnienie powinno służyć rozwianiu szeregu zgłoszonych wątpliwości. Jego nieukrywaną intencją jest przekonanie apelujących, że proponowane reformy służą dobrze celom, które przebijają się przez ich krytykę. W niektórych wypadkach wprost wskazują na rozwiązania, które przez sygnatariuszy zostały w lekturze ustawy przeoczone lub niewłaściwie zinterpretowane. Zawsze jest przestrzeń do poszukiwania lepszych rozwiązań i korekt, które uczynią je czytelniejszymi. Z drugiej strony należy stanowczo podkreślić, że szkolnictwo wyższe i badania naukowe w Polsce wymagają poważnej reformy, która popchnie je na zdecydowanie wyższy poziom. To jest obecnie wyzwaniem cywilizacyjnym dla Polski. Storpedowanie tej reformy w imię takich czy innych interesów źle służy naszej ojczyźnie.
Po pierwsze, należy zaniechać planu tworzenia rad uczelni złożonych z osób wprowadzonych z zewnątrz w ponad połowie ich członków.
Zacznijmy od wyjaśnienia, jakie problemy w działalności uczelni doprowadziły do sięgnięcia po rozwiązanie w postaci rad uczelni. Dotychczas funkcje kontrolne wobec rektora i administracji uczelni wykonuje senat. Ta funkcja jest dobrze realizowana w przypadku kwestii ściśle akademickich: badań i kształcenia, łącznie z awansami naukowymi i podobnymi kwestiami. Współczesne uczelnie są jednak organizacjami o skomplikowanym modelu finansowym i administracyjnym, które powinny być sprawnie, strategicznie zarządzane. W tym zakresie senatowi i rektorowi potrzebne jest wsparcie w postaci ciała złożonego z osób, które mają wiedzę i doświadczenie w tym zakresie. Z jednej strony chodzi, między innymi, o przełamanie asymetrii informacyjnej, która występuje pomiędzy rektorem i administracją uczelni a członkami senatu, którzy nie są wyspecjalizowani w zagadnieniach finansowych i administracyjnych. Z drugiej strony, rektorowi i jego współpracownikom potrzebne jest także spojrzenie z zewnątrz, uwolnione od uwikłania w relacje władzy i interesów występujące w każdej organizacji, także w uczelniach. Stąd wywodzi się koncepcja rady uczelni: ciała w całości wybieranego przez senat, które ma monitorować działania rektora właśnie w obszarze finansów i zarządzania uczelnią. Będzie miała ku temu instrumenty w postaci zatwierdzania planu rzeczowo-finansowego i sprawozdania z jego wykonania, zatwierdzania sprawozdania finansowego, zatwierdzania sprawozdania rocznego rektora z realizacji strategii oraz zatwierdzania strategii przedstawionej przez rektora po zaopiniowaniu jej przez senat. Będzie też opiniowała statut uczelni, ale ostateczny głos w sprawie jego przyjęcia należy do senatu. Taki zakres kompetencji był wypracowany w kolejnych przybliżeniach w toku konsultacji środowiskowych. Skład rady zależy zatem tylko i wyłącznie od senatu. Należy również pamiętać, że dzisiejsze uczelnie bardzo różnią się od siebie. Klasyczne uniwersytety być może zaproszą do rady inne osobistości niż uczelnie medyczne, czy politechniki. Każda z nich będzie mogła wybrać sobie takich kandydatów, którzy w najlepszy sposób wspomogą ją w realizacji planów. Taka zasada zdecydowanie wzmacnia autonomię uczelni. Podnoszone są głosy, że nie wiadomo, kto ma prawo zgłaszania kandydatów do rady. Można to prawo w ustawie zawęzić precyzyjnie do członków senatu, jeśli to rozwiałoby wątpliwości. Przyjęcie tezy, że senat nie jest w stanie roztropnie wyłonić rady uczelni, uderza w sam fundament legitymizacji tego organu kolegialnego i stoi w sprzeczności z duchem apelu, który kładzie nacisk na znaczenie organów kolegialnych. Członkami rad uczelni nie muszą być osoby spoza środowiska akademickiego, jeśli to w nim zostaną znalezieni właściwi eksperci, ale mogą, jeśli senat uczelni tak uzna. Dajmy mu do tego prawo. Senat może też wprowadzić dodatkowe wymagania dla kandydatów na członków rady, co stanowi dodatkowe zabezpieczenie autonomii.
Nie ma związku przyczynowego pomiędzy istnieniem rad uczelni a ich „gwałtowną komercjalizacją”. Jeśli są lepsze pomysły na rozwiązanie wskazanych wyżej problemów, to chętnie ich posłuchamy. W dotychczasowej dyskusji takich konkurencyjnych rozwiązań nie zgłoszono. Nie ma ich też w apelu.
Rada uczelni ma mieć też funkcję organu proponującego kandydatów na rektora. Musi tych kandydatów przedstawić co najmniej dwóch. Spośród nich kolegium elektorów lub senat (o czym rozstrzyga statut) wybiera rektora, który musi uzyskać większość głosów. W szczególności obaj kandydaci mogą zostać odrzuceni i rada musi wówczas przedstawić kolejnych. Przyjęcie takiej procedury wynika z krytyki dotychczasowego sposobu prowadzenia wyborów, w którym dużą rolę odgrywały zakulisowe gry wyborcze, a małą — konkurencja między kandydatami w oparciu o programy rozwoju uczelni i zdarzało się też, że do wyborów startował tylko jeden kandydat, co nie służyło uczelnianej demokracji. Rada będzie więc pełniła rolę „komitetu identyfikacyjnego”, co jest rozwiązaniem znanym w rozmaitych instytucjach naukowych na świecie i ich dobre doświadczenia były w tym wypadku źrodłem inspiracji dla tego rozwiązania, zgłoszonego przez zespoły naukowców pracujące nad trzema projektami założeń do ustawy. Zasady wyboru rektora zostaną też szczegółowo opisane w statucie.
Krytycy nie przedstawiają żadnego pomysłu na ulepszenie zasad wyboru rektora, w tym zwiększenia ich transparentności i nasycenia debatą programową, choć zapewne są świadomi krytyki dotychczas funkcjonujących rozwiązań.
Po drugie, niezbędne jest dodanie postanowienia, iż obok rektora i senatu również wydziały na czele z dziekanami są organami uczelni.
Ustawa nie przesądza o likwidacji wydziałów i ich rad, podobnie jak obecnie obowiązująca ustawa nie przesądza o ich istnieniu, lecz mówi o podstawowych jednostkach organizacyjnych, którą to rolę pełnią na ogół wydziały, ale nie tylko, gdyż bywają nimi także centra badawcze, kolegia czy instytuty, a także uczelnie, które są w całości jednostką podstawową. Projekt nowej ustawy milczy na temat wewnętrznej struktury organizacyjnej uczelni pozostawiając tę kwestię w gestii uczelni. Jest to zdecydowane zwiększenie autonomii uczelni. Krytycy nowej ustawy zdają się w ogóle nie dostrzegać rangi statutu, który musi który musi być przyjęty przez senat reprezentujący społeczność akademicką przy opiniującym wpływie rady uczelni. Generalnie można się spodziewać, że na uczelniach będą istniały wydziały, gdyż przemawia za tym i tradycja, i funkcjonalność. Jednak uczelniom warto pozostawić swobodę co do tego, jaką strukturę przyjmą. Duże mogą zechcieć zorganizować się np. w postaci kolegiów dziedzinowych podzielonych na wydziały, mniejsze mogą pozostać przy podziale na wydziały, a jeszcze inne mogą podzielić się na szkoły czy inne formy organizacyjne. Jakąś strukturę organizacyjną przyjmą. Czy musi to być regulowane centralnie? Lepiej przecież pozostawić możliwość poszukiwania rozwiązań, podpatrywania ich i upowszechniania się tych najbardziej funkcjonalnych. Urządzenie wszystkiego według jednego centralnego wzorca biurokratycznego było podejściem charakterystycznym dla czasów, do których nie chcemy wracać.
Uczelnie powinny być sprawnie zarządzane. Nie ma w tym stwierdzeniu nic negatywnego. Uprawianie badań naukowych oraz kształcenie na dobrym poziomie wymaga sprawnie działającej administracji. Wymaga też stawiania wymagań i oceny efektów. Stanowiska na uczelni, opłacane przez podatników, nie mogą być wygodnymi synekurami, lecz miejscami odpowiedzialnie i skutecznie realizowanych funkcji akademickich. Samorządność na uczelni jest ważna i zapewne statuty zadbają o zapewnienie możliwości wyrażania opinii przez członków wspólnoty akademickiej. Nie może ona jednak służyć blokowaniu działań prowadzących do podniesienia jakości pracy uczelni.
Po trzecie, kategorycznie domagamy się porzucenia planu powoływania „profesorów dydaktycznych”.
Koncepcja „profesorów dydaktycznych” została zaproponowana przez ruch „Obywatele Nauki” jako odpowiedź na powszechnie wskazywany problem polegający na niedocenianiu kompetencji dydaktycznych nauczycieli akademickich, braku ścieżki kariery dla szczególnie utalentowanych dydaktyków oraz braku uznania dla osiągnięć w tym zakresie, jak choćby autorstwa świetnych podręczników, innowacyjnych rozwiązań dydaktycznych czy znakomitych publikacji popularyzatorskich. Już obecna ustawa dopuszcza zatrudnianie na stanowisku profesora nadzwyczajnego osób bez habilitacji, co jest praktykowane w wielu uczelniach, choć raczej nie w tych największych, które oszczędniej szafują stanowiskiem profesora nadzwyczajnego. W tych uczelniach, które zatrudniają doktorów na stanowisku profesora nadzwyczajnego nie stawia się przy tym nawet wymagań co do wybitnych osiągnięć dydaktycznych rozumianych jak te wymienione wyżej. W ustawie można pewnie sprecyzować, co rozumiemy jako wybitne osiągnięcia dydaktyczne, ale sądzę, że — tak jak obecnie — różne uczelnie i tak będą miały w tym zakresie różne podejście. Nawiasem mówiąc, krytycy proponowanego rozwiązania przywiązują nadmierną wagę do tytulatury. Tak naprawdę w nauce liczą się osiągnięcia i prestiż środowiskowy. Jak pisał prof. Andrzej Walicki, „prawdziwie wielkich uczonych rozpoznaje się bowiem po nazwisku, a nie po formalnie przyznanych tytułach”.
Po czwarte, stanowczo sprzeciwiamy się faktycznemu zniesieniu habilitacji poprzez uchylenie obowiązku jej uzyskania.
W duchu retoryki polemicznej można by stwierdzić, że habilitację unieważniło samo środowisko akademickie dopuszczając w wielu wypadkach do obniżenia wymagań (przypadki habilitacji nadawane przez rady wydziałów wbrew większości negatywnych recenzji czy mimo ujawnienia istotnych uchybień naukowych) lub dopuszczenie do uzyskiwania habilitacji w oparciu o mniejsze wymagania w ośrodkach zagranicznych i honorowanie tych stopni przy zatrudnieniu i awansach. Poza tym, w wielu uczelniach radzono sobie z nieuzyskaniem habilitacji przez rozmaite „obejścia” w zakresie zatrudnienia pracowników, mimo nominalnych wymogów ustawy. Bardzo wysoki średni wiek uzyskiwania habilitacji jest dobrym dowodem na to, że ten mechanizm selekcji działa źle. Hipokryzją jest milczenie w tej sprawie przy oczekiwaniu pozostawienia habilitacji jako bezwzględnego wymogu przy zatrudnieniu (jak rozumiem — na czas nieokreślony) na uczelni.
Uzyskanie habilitacji jest w Konstytucji dla nauki niezbędne do prowadzenia doktoratów, recenzowania doktoratów i habilitacji oraz ubiegania się o tytuł profesora. Jest też kryterium selekcyjnym do Rady Doskonałości Naukowej. To naprawdę wystarczy. Resztę może załatwić właściwie prowadzona ocena okresowa i obsadzanie stanowisk na uczelni w oparciu o rzeczywiste, rzetelne konkursy. Jeśli będzie to zatrudnienie przewidujące prowadzenie doktoratów, to automatycznie formalnym kryterium konkursowym stanie się habilitacja. Uczelniom nie opłaca się — już teraz — zatrudniać słabych naukowców, gdyż kategoria naukowa ma silny wpływ na finansowanie uczelni, a w nowych rozwiązaniach będzie miała wpływ także na uprawnienia. Jeśli uczelnia będzie miała dobrych naukowców, to tak czy owak zrobią oni habilitację, jeśli będzie im potrzebna.
Doktorantów należy kształcić tam, gdzie prowadzi się wysokiej jakości badania naukowe i tam należy nadawać doktoraty. Nie powinna o tym uprawnieniu decydować po prostu liczba osób, które uzyskały kiedyś i gdzieś stopnie i tytuły, niezależnie od tego, jaki aktualnie poziom naukowy reprezentują. Jeśli tego nie zmienimy, to nie podniesiemy poziomu polskiej nauki i szkolnictwa wyższego.
Po piąte, niezbędna pozostaje rezygnacja z projektu udzielania habilitacji na podstawie grantu europejskiego.
Granty ERC (w tym kontekście chodzi w szczególności o granty dla młodych uczonych, do 7 lat po doktoracie) są dużo trudniejsze do uzyskania niż habilitacja (świadczy o tym choćby porównanie liczby uzyskanych przez Polaków grantów tego rodzaju z liczbą habilitacji w danym roku). Są przyznawane w wyniku oceny zarówno doniosłości dotychczasowego dorobku naukowego — w silnej konkurencji międzynarodowej — jak i wybitności samego projektu badania. Granty ERC to silniejszy próg selekcyjny dla naukowców niż habilitacja. Osoby, które otrzymały grant ERC z łatwością uzyskują habilitacje, a nawet profesury (np. pierwszy polski laureat takiego grantu uzyskał habilitację w klasyczny sposób w wieku 30, a tytuł profesora w wieku 34 lat). Obciążanie ich procedurą habilitacyjną nie ma sensu, natomiast jak najszybciej należy dać im szansę na to, by w ich zespołach mogli rozwijać się ich doktoranci. Mówimy tu o jednostkowych przypadkach naprawdę wybitnych młodych naukowców. Zdumiewający jest opór przeciwko uznaniu dla ich wyjątkowości. Brak tego przepisu będzie też utrudniał powroty na polskie uczelnie wybitnych polskich badaczy, którzy obecnie realizują granty ERC za granicą. Zmuszanie ich do przechodzenia procedury habilitacyjnej mija się z celem i zniechęca do powrotu, a powinniśmy walczyć o powrót do Polski najwybitniejszych Polaków.
Po szóste, nie do przyjęcia jest zamysł ewaluacji uczelni jako całości, a nie poszczególnych wydziałów, jak ma to miejsce obecnie.
Postulat ewaluacji uczelni pod względem poszczególnych dyscyplina naukowych zyskał sobie powszechne poparcie w toku konferencji Narodowego Kongresu Nauki i konsultacji społecznych. Ten rodzaj oceny i powiązanie z jego wynikami istotnych uprawnień uczelni jest kręgosłupem całej reformy. O ile można dyskutować inne kwestie szczegółowe, to przetrącenie tego kręgosłupa rujnuje reformę w zakresie jej kluczowego celu, którym jest podniesienie poziomu badań naukowych i ściśle z tym powiązanego poziomu kształcenia akademickiego. Jest kilka przesłanek, by ewaluacja nauki była ułożona w sposób zaproponowany w projekcie ustawy:
Po siódme, niezbędne jest przywrócenie kolokwium habilitacyjnego, przynajmniej w naukach humanistycznych i społecznych.
To jest rozwiązanie, którego ustawa nie wyklucza. Art. 221. p. 7 stanowi: „Komisja habilitacyjna może przeprowadzić kolokwium habilitacyjne w zakresie osiągnięć naukowych albo artystycznych osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego”.
Rzeczywiście, w przypadku nauk innych niż humanistyczne nie pojawiał się silnie akcentowany postulat powrotu do kolokwium. Specyfika dyscyplinowa w zakresie habilitacji, podobnie jak w przypadku systemu ewaluacji nauki poprzez dyscypliny, znajduje w nowej ustawie zdecydowanie lepszą pozycję.
Po ósme, jako nie do przyjęcia wydaje się pomysł, aby rektor sam ustanawiał kierunki studiów i je znosił bez jakiejkolwiek kontroli Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Przepis dotyczący tej kompetencji rektora, która ma charakter wewnętrzny (przy czym to senat zatwierdza program studiów i efekty kształcenia, tak jak obecnie) należy czytać łącznie z przepisami Rozdziału 2 ustawy pt. „Prowadzenie studiów”. Precyzuje on m.in. że pełną autonomię mają uczelnie tylko w przypadku kierunków, dla których wiodącą dyscypliną jest taka, w której uczelnia ma ocenę A lub A+. Ta autonomia obejmuje zarówno kierunki studiów, jak i ich tryb, w tym jednolite studia magisterskie. W pozostałych przypadkach (kategorie niższe od A) uczelnia może uzyskać pozwolenie ministra na utworzenie odpowiednich rodzajów studiów. Art. 54 opisuje tryb uzyskiwania takiej zgody. Rozdział ten precyzuje także inne szczegółowe warunki dotyczące zgody na uruchomieniu lub cofnięcia zgody na prowadzenie kierunku.
Po dziewiąte, konieczne jest utrzymanie a zarazem zreformowanie Centralnej Komisji jako organu działającego w postępowaniach habilitacyjnych i przewodach profesorskich, gdyż tylko dzięki temu organowi można utrzymać rzetelność doboru recenzentów.
Ten postulat jest spełniony. Proszę przeczytać Rozdział 5 „Rada Doskonałości Naukowej” oraz przepisy dotyczące habilitacji i tytułu profesora. Zawierają one przepisy o zreformowanej następczyni CK. RDN ma w zakresie zadań zapewnienie doboru recenzentów.
Po dziesiąte, nie można nie wyrazić sprzeciwu wobec zaproponowanego systemu punktacji czasopism. Prowadzi on do degradacji setek z nich poprzez umieszczenie ich na „liście B”, stanowiącej swoistą „poczekalnię”, w której wszystkie byłyby punktowane „po równo”.
Dokładne określenie liczby punktów za publikacje będą przedmiotem rozporządzenia (podobnie jak obecnie). W rzeczy samej, w docelowym modelu oceny mają być brane pod uwagę publikacje w czasopismach umieszczonych w bazach indeksujących cytowania, a nie koniecznie zagraniczne. W okresie przejściowym będą premiowane włączeniem do listy A najlepsze polskie czasopisma, które docelowo powinny się znaleźć w tych bazach, a jeszcze w nich nie są. Obecnie w Polsce jest zarejestrowanych ok. 3000 czasopism naukowych, z których wiele mają kłopoty z utrzymaniem podstawowego poziomu naukowego i regularnego ukazywania się. Ta inflacja niczemu nie służy. Dochodzi do marnotrawienia środków na wydawanie publikacji, których jedynym celem nie jest dzielenie się ze światem wynikami znaczących badań, lecz spełnienie jednego z wymogów oceny okresowej. Ten obszar potrzebuje uporządkowania. Jednocześnie z uwagą należy podejść do konieczności promowania najlepszych polskich czasopism, tak by teksty, które się w nich ukazują, rzeczywiście wchodziły do obiegu naukowego, były czytane i cytowane. W tym zakresie ciągle wysoką wartość mają dobre pomysły, podobnie jak w przypadku uporządkowania kwestii publikowania monografii. Powinna nam wszystkim przyświecać orientacja na promowanie wysokiej jakości piśmiennictwa naukowego w miejsce nastawienia na ilość. Rozwiązania ustawy idą w tym kierunku: mniej, ale lepiej. Nie unieważnia to znaczenia publikacji w języku polskim, zwłaszcza w dyscyplinach, w których taki wybór wynika z ich specyfiki.
W apelu pojawiły się też dodatkowe punkty do dyskusji umieszczone na końcu.
1) Mamy duże wątpliwości, czy system grantowy – oparty o całkowitą uznaniowość i „punktozę” – jest rozwiązaniem właściwym. Potrzebne jest raczej poszukiwanie równowagi między trzema strumieniami finansowania nauki, a są to: pensje pracowników naukowych, środki na badania statutowe kierowane do jednostek oraz granty, czyli środki na konkretny projekt.
System grantowy przyczynił się bez wątpienia do podniesienia poziomu polskiej nauki. Nie jest to system oparty o uznaniowość i punktozę, lecz o ocenę wniosków przez zespoły eksperckie i recenzentów, coraz bardziej umiędzynarodowiony. Narodowe Centrum Nauki jest jedną z ważniejszych zdobyczy systemu akademickiego w Polsce. Także Narodowy Program Rozwoju Humanistyki ustabilizował się jako ważny instrument wspierający rozwój w tej dziedzinie nauki. System grantowy jest we wszystkich krajach naukowo rozwiniętych bardzo ważnym narzędziem finansowania badań. Ciągle trwa poszukiwanie skuteczniejszych instrumentów finansowych sprzyjających rozwojowi badań. Zapewne konieczny jest pewien zestaw rozwiązań, od dotacji podmiotowych po konkursowe finansowanie projektów, w tym rozwiązań innowacyjnych.
Jeśli zaś chodzi o strumienie finansowe, to obecnie dominuje dotacja podstawowa z działu szkolnictwo wyższe (czyli dydaktyczna), która stanowi „lwią część” całego strumienia finansowania, natomiast nakłady na granty w obu agencjach (z wyłączeniem środków unijnych w NCBR) są kwotowo zbliżone do nakładów na działalność statutową, a jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w NCBR znaczną część aktywności stanowi finansowanie badań i rozwoju w przedsiębiorstwach, to DS uzyskują przewagę.
Projekt ustawy przewiduje uproszczenie w zakresie strumieni finansowania i zastąpienie dotacji subwencją, co ułatwi zarządzanie finansami na uczelniach. Bardzo ważny jest wzrost nakładów na naukę i szkolnictwo wyższe, gdyż bez tego trudno będzie o prawdziwy skok w poziomie badań i kształcenia. W tym zakresie potrzebny jest wspólny głos całego środowiska. W projekcie jest atrakcyjny przepis o stopniowym wzroście nakładów aż do osiągnięcia poziomu do 1,8% PKB. Nie wiadomo, czy uda się go obronić, a warto.
(2) Najwyższy czas przemyśleć na nowo bilans działania tzw. systemu bolońskiego. Jego silny wpływ na obniżenie poziomu studiów humanistycznych jest od dawna widoczny. Postulat przyznania senatom uczelni prawa do organizowania jednolitych pięcioletnich studiów magisterskich w humanistyce wydaje się niepozbawiony mocnych racji.
Jak wskazano, w przypadku dyscyplin o kategorii A+ i A uczelnie będą miały w zakresie trybu studiów swobodę, zaś w pozostałych przypadkach wymagana będzie zgoda ministra. Realizując ten postulat warto mieć na uwadze oczekiwania studentów. W programie PiS jest propozycja rozwiązania tzw. 5-2, czyli rekrutacja na tok pięcioletni z możliwością wyjścia z licencjatem po 3 latach. To też jeden z dobrych pomysłów, które powinny być brane pod uwagę i zapewne uczelnie z tego skorzystają. W wielu przypadkach kierunków praktycznych studia 3-letnie nadal będą preferowane. Ustawa zapewnia generalnie dużo większą elastyczność rozwiązań.
(3) Za co najmniej wątpliwą, i wymagającą zastanowienia się, uznajemy koncepcję przyznania prawa do habilitowania tylko uczelniom mającym kategorie A+, A i B+. Pozostałym groziłby nieuchronny upadek.
Uczelniom nie mającym prawa do habilitowania w dyscyplinach, w których nie mają wystarczającego poziomu naukowego, nie grozi upadek z powodu braku tych uprawnień, gdyż mogą zatrudniać osoby wyhabilitowane gdzie indziej (jest to nawet wskazane, gdyż pozwoli poprawić jakość nauki i kształcenia w poszczególnych dyscyplinach). Także doktorzy z takiej słabszej pod względem danej dyscypliny uczelni mogą się habilitować w innej, lepszej, mającej uprawnienia ze względu na wysoką kategorię naukową. Uprawnienia do nadawania stopni oraz kształcenia doktorantów muszą być powiązane z jakością naukową, gdyż dotychczasowy system doprowadził do inflacji słabych doktoratów i habilitacji.
Nie ma związku przyczynowego pomiędzy uprawnieniami do nadawania habilitacji i doktoratów a „nieuchronnością upadku uczelni”. Natomiast istnieje związek przyczynowy pomiędzy dopuszczeniem do funkcjonowania uczelni o niskim poziomie badań i kształcenia, a upadkiem regionów i państw, które na to pozwolą. Polityka nauki i szkolnictwa wyższego powinna aktywnie stymulować podnoszenie poziomu sektora akademickiego we wszystkich regionach poprzez system bodźców oraz wsparcie rozwojowe tam, gdzie ono jest potrzebne.
Uczelniom powinno zależeć na tym, by mieć dobrą kadrę naukową zmotywowaną do osiągnięć. Nie musi ona pochodzić z „chowu wsobnego”, lecz powinna być pozyskiwana w otwartych konkursach i aktywnie poszukiwana. W ustawie nie ma już zapisu, który wywoływał dużą presję na pozyskiwanie uprawnień do doktoryzowania i habilitowania na każdej uczelni: nie będzie to już kryterium oceny parametrycznej, a wypromowanie doktora nie stanowi koniecznego warunku uzyskania tytułu profesora – nadawanego, zgonie z projektem, za wybitne osiągnięcia naukowe – co było postulatem ośrodków, w których trudniej było o doktorantów, zarówno mniejszych uczelni, jak i instytutów naukowych PAN czy instytutów badawczych.
Nie istnieje też artykułowane niekiedy zagrożenie, że „na wschód od Wisły nie będzie uczelni z kategorią A”. Przeprowadzona ostatnio ocena parametryczna dowodzi, że tak nie będzie. Wprawdzie była ona prowadzona pod kątem jednostek podstawowych, a nie dyscyplin, ale jest prognostyczna dla możliwości uzyskania wysokich kategorii także w dyscyplinach. Kategorie A uzyskały wydziały między innymi na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, Uniwersytet Medycznym w Lublinie, Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie, Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku, Uniwersytecie w Białymstoku, Politechnice Białostockiej, Politechnika Rzeszowskiej czy Uniwersytecie Rzeszowskim. Dodatkowo rozwój tych uczelni będzie wsparty przez Regionalną Inicjatywę Doskonałości.
Jeśli chodzi o uprawnienia do doktoryzowania, będą one dostępne także dla uczelni z kategorią B+. Do czasu przeprowadzenia nowej oceny parametrycznej zostaną pozostawione uprawnienia do doktoryzowania także uprawnionym już wydziałom z kategorią C, by dać uczelniom czas na dostosowanie. Spotkało się to z aprobatą uczelni z mniejszych ośrodków akademickich.
(4) System punktowy w obecnym kształcie jest niemożliwy do utrzymania dla nauk humanistycznych i społecznych. Ich specyfika nie została w żaden sposób uwzględniona. Całościowe przemyślenie tej sprawy raz jeszcze i porzucenie tego, co jest jawnym absurdem pozostaje niezbędne.
Pełna zgoda! Właśnie dlatego wprowadzony będzie nowy system oceny oparty na dyscyplinach. Umożliwi to dostosowanie kryteriów oceny do specyfiki dyscyplin. Kryteria te mogą być trafnie ujęte jedynie przy zaangażowaniu naukowców z poszczególnych dyscyplin. Humaniści, którzy mają dobrze zdiagnozowany problem z obecnie obowiązującym systemem, powinni w tym zakresie wykazać szczególną aktywność. Jak dotąd nie pojawiły się jednak konkretne propozycje. Istnieje ryzyko „przespania” tego ważnego etapu prac. Jakieś rozwiązania powstaną, ale mogą być właśnie tylko „jakieś” zamiast być rzeczywiście dobrymi. Warto więc zmobilizować się do pracy i debaty nad takimi dyscyplinowymi kryteriami oceny efektów naukowych.
(5) Wyjątkowo wątpliwe jest proponowane uzależnianie możliwości ubiegania się o doktorat i habilitację od publikacji w czasopismach zagranicznych. To samo trzeba powiedzieć o pomyśle przyznawania punktów za książki wydawane tylko w wydawnictwach certyfikowanych, których specjalną listę planuje ułożyć Ministerstwo.
Ustawa nie przewiduje uzależnienia od publikowania w czasopismach zagranicznych, lecz w czasopismach indeksowanych przez międzynarodowe bazy. Mogą to być jak najbardziej czasopisma polskie i wydawane w języku polskim. Warunkiem utrzymania się pism w bazach danych jest jednak to, żeby artykuły w nich publikowane były cytowane, a zatem przedtem czytane i wykorzystywane, czyli by miały znaczenie naukowe. Dla dobrych doktorantów nie jest obce publikowanie w czasopismach z listy A, nawet kilku artykułów, które składają się na rozprawę. O habilitantach nie wspomnę. Ambicją naukowców powinno być publikowanie w czasopismach charakteryzujących się wysokimi wymaganiami co do jakości artykułów i zapewniających włączenie wyników badań do obiegu naukowego.
Podobnie jest z wydawnictwami. W Polsce obecnie o opublikowaniu książki naukowej zasadniczo decyduje dostępność dotacji, którą może uzyskać od uczelni wydawnictwo. Wydawnictwa cechują się niską selektywnością pod względem jakości naukowej prac i słabą współpracą z autorami w podnoszeniu walorów edytorskich publikacji. Trzeba będzie doprowadzić do tego, by standardy wydawnictw naukowych wzrosły. Natomiast opublikowanie monografii w czołowych naukowych wydawnictwach niekomercyjnych, jak Cambridge University Press czy Chicago University Press itp., powinno być ambicją uczonych. Naszą ambicją jest, aby nasze wydawnictwa urosły przynajmniej do rangi wiodących w tej części Europy. Będzie to możliwe wyłącznie wtedy, gdy postawimy sobie wysokie wymagania.
Jarosław Górniak
przewodniczący Rady Narodowego Kongresu Nauki