"Raz z górki, raz pod górkę", czyli o majowym rajdzie słów kilka
06-06-2014
Ahoj, przygodo!
Jako, że przeszliśmy swoje, chciałabym Wam o tym krótko opowiedzieć.
Piątek, 30 maja. Ledwo co wyjechaliśmy z Krosna, a już byliśmy na granicy! Barwinek - to tutaj rozpoczęła się nasza wędrówka. Trasa wiodła szlakiem usłanym rozmaitościami. Las zaoferował pakiet zabiegów, maseczki błotne, akupunktura stóp itp. Dookoła zaś kojąca zieleń, w wersji soczystej. Niebo dbało o odpowiednie nawilżanie wszystkiego.
Na rajdzie – jak w życiu, raz z górki, raz pod górkę. Nasz Beskid może i jest Niski, jednak niektóre wzniesienia potrafią dać się we znaki. Ale byliśmy dzielni. Co ważne, każdy pokonywał trasę we własnym tempie. Absolwenci turystyki, z którymi mieliśmy przyjemność wędrować, nie obrażą się, jeżeli napiszę, że prym wiodły studentki translatoryki ;-). Jeżeli zaś chodzi o fotograficzną perspektywę.. co tu dużo mówić, fotograf zwykle jest ostatni. Ale ‘ostatni będą pierwszymi’! :-). Nasz przewodnik – pan Piotr Łopatkiewicz monitorował pokonywany dystans, średnią prędkość marszu i inne takie tam :-).
Dotarliśmy na szczyt „Baranie” wczesnym popołudniem. Byli tacy, którzy nadal czuli niedosyt wspinaczki. Wdrapali się więc na kilkunastometrową wieżę. Widoki stamtąd musiały być piękne. Niestety należałam do osób, które wybrały bardziej przyziemne wrażenia. Korzystając z chwili przerwy, zjedliśmy i wypiliśmy co nieco – celem odciążenia plecaków oczywiście. Zaraz potem: w drogę!
Po jakichś dwóch godzinach stan był następujący: za nami około 18 kilometrów, przed nami schronisko Hajstra w Hucie Polańskiej. Stan ów nas ucieszył – zwłaszcza jego druga część :D. Po wspólnej grze w Chińczyka poczuliśmy się zintegrowani. Do tego stopnia, że postanowiliśmy razem zapalić ognisko. A że na wyposażeniu mieliśmy strażaka... początkowo ciężko było cokolwiek wykrzesać. Ale zjawił się Kamil i z zapałem zajął się sprawą, poskutkowało. We wszystkich wstąpił śpiewający nastrój. Niektórzy siedzieliby tam do rana, jednak ktoś, nie będę pokazywać palcami kto, zgasił co się dało.
Nazajutrz o świcie (w granicach godziny 9) byliśmy gotowi, prawie. Na rozgrzewkę wykonaliśmy serię grupowych zdjęć. I w drogę! Mam wrażenie, że się powtarzam. Ale ‘nic to’ :p. W sumie o to w rajdach chodzi, że się… chodzi ;-). Mniej więcej połowę trasy stanowił asfalt, resztę - leśne ostępy. Często wśród gęstych zarośli ścieżkę widział jedynie nasz przewodnik, ale to wystarczało :-). Doprowadził nas do samej Chyrowej, gdzie miał miejsce finał rajdu.
Wkrótce dołączyła do nas grupa z trasy jednodniowej. ‘Piosenka jest dobra na wszystko’, przy ognisku, śpiewająco – tak zakończył się tegoroczny BARTEK. Zachęcamy do udziału w kolejnej edycji! :-)
Tekst i zdjęcia Eunika Polowiec I rok DSDT