Artykuł w portalu www.jaslo4u.pl
Kazbek - piękno Kaukazu
W dniu 13 sierpnia 2014 roku, na wierzchołku Kazbeku 5047 m n.p.m., jednego z najwyższych szczytów Kaukazu – stanęła dwójka krośnian – Beata i Piotr Łopatkiewiczowie.
Wejście na Kazbek było kluczowym punktem programu dwutygodniowego wyprawy do Gruzji i Armenii, zorganizowanej przez Klub Podróżników „Soliści” z Wrocławia. Z kilkunastoosobowej grupy uczestników na szczyt zdecydowało się wyruszyć ostatecznie jedynie trójka.
Kazbek 5047 m n.p.m. – widok z wioski Kazbegi
Kazbek wygasły wulkan 5047 m n.p.m. – to jeden z najwyższych i najpiękniejszych szczytów Kaukazu, wysokością znacznie przewyższający szczyty alpejskie, zaś trudnością techniczną – najwyższy szczyt Kaukazu Elbrus. Wejście rozpoczynamy z Kazbegi – wysokogórskiej wioski na terenie Gruzji (ok. 100 km na północ od Tbilisi), położonej około 1700 m n.p.m. Wyruszamy koło dziewiątej rano. Już pierwszego dnia – poprzez dawną wioskę Gergeti, z malowniczym kamiennym kościołem Św. Trójcy z XIV wieku, pokonując przełęcz Arsha (ponad 2900 m n.p.m.) oraz usiany niebezpiecznymi szczelinami lodowiec Gergeti – osiągamy Bazę Meto u stóp Kazbeku, położną na wysokości 3670 m n.p.m.
Dawna wioska Gergeti, w głębi kościół Św. Trójcy z XIV wieku
Baza Meto to dawna poradziecka stacja meteorologiczna, zbudowana w latach 30-tych ubiegłego stulecia, obecnie zamieniona na dość prymitywne schronisko wysokogórskie. Warunki bytowe są tam raczej spartańskie, spanie na drewnianej podłodze, a o łazience, czy jakiejkolwiek bieżącej wodzie, można zupełnie zapomnieć. To jednak z Bazy Meteo większość ekip wspinaczy rozpoczyna drogę na Kazbek.
Szczeliny na lodowcu Gergeti
Pogoda pierwszego dnia nie jest najlepsza, wieje wiatr, temperatura ledwo kilka stopni powyżej zera, przelotne opady deszczu ze śniegiem i wciąż przemieszczające się chmury. Jesteśmy mocno przemoczeni, wychodzimy na zewnątrz żeby wiatr nas trochę wysuszył. Wieczorem ochładza się jeszcze bardziej, ale wreszcie wychodzi słońce, na chwilę odsłaniając nawet – przykrytą śnieżną czapą – kopułę szczytu.
Dzień aklimatyzacji – w głębi szczyt Kazbeku
Dzień drugi przeznaczyliśmy na aklimatyzację. Wysokość blisko 3700 metrów daje się we znaki, nie mamy wprawdzie żadnych oznak choroby wysokogórskiej, ale nasze oddechy są już wyraźnie przyśpieszone. Przed rozpoczęciem zdobywania szczytu niezbędna jest zatem przynajmniej jednodniowa aklimatyzacja, czyli wejście wyżej – na wysokość ponad 4 tys. metrów i ponowne zejście do stacji Meteo. Tego dnia, korzystając ze sprzyjającej pogody na szczyt, pod wodzą doświadczonych alpinistów: Łukasza Muchy i Roberta Jańca, wchodzą cztery zespoły z Polskiego Klubu Alpejskiego, łącznie 15 osób. Wracają po blisko 17 godzinach akcji wysokogórskiej, są mocno zmarznięci i zmęczeni, stąd decydują się zostać na kolejną noc w stacji Meto. Rozmawiamy z nimi długo, zadajemy sporo pytań no i trochę im zazdrościmy, że im się udało, bo dla nas prognozy pogody na następny dzień nie są najlepsze.
Stacja Meto, w głębi lodowiec Gergeti
Pod wieczór nadciąga burza, silne opady deszczu ze śniegiem, huraganowy wiatr i grzmoty. Pakujemy sprzęt, ale nasze nadzieje, że uda się tej nocy rozpocząć atak szczytowy nie są zbyt duże. Nieoczekiwanie po 23.00 burza i wiatr ustaje, niebo rozchmurza się, widać nawet księżyc i gwiazdy. Emocje rosną, więc może jednak się uda… Mimo późnej pory wysokość i adrenalina powoduje, że nie możemy już zasnąć. Dwie godziny później wychodzimy ze śpiworów, zaczynamy gotować herbatę. Jemy coś z rozsądku (o takiej porze naprawdę dość trudno jest coś przełknąć) i o 2.45 gotowi jesteśmy do wyjścia. Z Meteo wychodzimy tuż przed 3.00, noc jest dość jasna, świeci księżyc, w świetle czołówek, pokonujemy nieprzyjemny odcinek drogi wzdłuż moreny lodowca (trudność polega tu przede wszystkim na ruchomych, zwietrzałych kamieniach pod stopami oraz braku wyraźnej ścieżki prowadzącej w kierunku lodowca).
Podejście na Wielkie Plato
Tuż za nami idzie grupa Rosjan i Niemców. Tempo mamy dość dobre więc po godzinie znacznie zostają w tyle. Około 5.00 na wysokości 4200 metrów, zakładamy raki, wiążemy się liną i wchodzimy na tzw. Małe Plato, położone już lodowcu Gergeti, u stóp niewielkiego szczytu Ortsveri (4258 m). Podejście na Wielkie Plato nie jest zbyt trudne, idziemy jednak lodowcem w świeżym śniegu, który przykrył miejscami szczeliny, więc trzeba uważać. Jest jeszcze przed wschodem słońca, ale robi się całkiem jasno. Wielkie Plato (ok. 4450 metrów), czyli rozległą przełęcz od północno-zachodniej strony Kazbeku, osiągamy o siódmej rano.
Na przełęczy pod szczytem
W oddali widać bazę polskich ratowników GOPRu, od kilku tygodni poszukują w szczelinach lodowca ciała Polaka, który zaginął we wrześniu ubiegłego roku. Na Plato nielegalnie przekraczamy granicę i wchodzimy na teren Federacji Rosyjskiej. Pójście stąd granią, po stronie gruzińskiej, przez wierzchołek zachodni, nie jest możliwe, ze względu na olbrzymie, kilkudziesięciometrowe nawisy śnieżne.
Na szczycie
Łagodnym stokiem, poniżej wielkich nawisów śnieżnych, trawersujemy wierzchołek zachodni, warunki techniczne nie są trudne, ale wysokość daje się już we znaki (trzy kroki i dwadzieścia oddechów). Około dziewiątej dochodzimy do śnieżnej ścianki, poniżej bezimiennej przełęczy, między wierzchołkiem zachodnim a szczytem głównym Kazbeku. Kilkanaście minut wspinaczki śnieżnej i stajemy na przełęczy. GPS pokazuje 4900 metrów (to już wyżej niż Mont Blanc), do szczytu pozostało już zatem niespełna 150 metrów. Kopułę szczytu widać już dobrze, jest niemal na wyciągniecie dłoni, ale dzieli nas od niej jeszcze jedna trudna lodowo-ściana śnieżna. Chwila odpoczynku, łyk ciepłej herbaty, czekan w dłoń, i na przednich zębach raków rozpoczynamy ostatni etap wspinaczki. Po 30 minutach stajemy na szczycie, GPS pokazuje 5050 m n.p.m. Kopuła szczytowa jest rozległa, miejsca sporo, widok zapiera dech w piersiach (niemal tak samo jak silnie już rozrzedzone na tej wysokości powietrze). Cały Kaukaz jest u naszych stóp, mimo znacznej odległości widać nawet trochę wyższy Elbrus, ale wszystkie wierzchołki w najbliższej okolicy są już znacznie niżej. Jest niemal bezwietrznie, świeci mocno słońce, temperatura około 10 stopni poniżej zera, ale nam wydaje się, że jest cieplej.
Pamiątkowe zdjęcia z polską flagą wniesioną na szczyt, chwila odpoczynku i rozpoczynamy zejście na przełęcz. Stroma śnieżna ściana i zmęczenie stwarza trochę kłopotów, w pewnym momencie zahaczam rakiem o rak i zsuwam się kilka metrów niżej (zatrzymuje mnie szarpnięcie liny i mocno wbity w lód czekan). Po kilkunastu minutach stajemy na przełęczy, spotykamy tam kilka osób, które za chwilę będą atakować szczyt. Odbieramy gratulacje, im życzymy powodzenia i przechodzimy na rosyjską stronę. Tą samą drogą co wcześniej, po świeżych śladach w śniegu, schodzimy na Palto. Na wysokości około 4500 metrów podejmujemy szybką decyzję, nie zostajemy na noc (tak jak niemal wszyscy) w stacji Meteo, spróbujemy zejść do Kazbegi – czyli blisko trzy tysiące metrów niżej. Około 14.20 stajemy w Meteo. Wejście i zejście ze szczytu zajęło nam zatem nieco ponad 11 godzin. Czas mamy dobry, siły też jeszcze jakieś są, po chwili odpoczynku, mimo pogarszającej się pogody, znów zakładamy plecaki, wchodzimy ponownie na lodowiec Gergeti i rozpoczynamy żmudne zejście w dół. Na lodowcu pogoda załamuje się zupełnie, zaczyna padać deszcz ze śniegiem, widoczność ledwo kilkadziesiąt metrów. Trzeba uważać na szczeliny, no i żeby się nie zgubić… Po około 3 godzinach, w zupełnej ulewie stajemy na przełęczy Arsha (2900 m). Ale do naszego celu, czyli wioski Kazbegi, położonej 1200 metrów niżej, pozostało nam jeszcze kilka godzin marszu.
Widok ze szczytu na wierzchołek zachodni
W końcu udaje nam się nawiązać łączność telefoniczną z pozostałą częścią naszej ekipy, czekają na nas w Tbilisi, przez trzy dni nie mieli od nas żadnych wiadomości (u nich 40 stopni na plusie, u nas wciąż koło zera). Późnym wieczorem (około 23.00) docieramy do Kazbegi. Szybka kolacja w hostelu „U Nazi” i wreszcie wymarzony – pierwszy od trzech dni – prysznic. Po ponad 22 godzinach akcji wysokogórskiej zmęczenie daje o sobie znać, śpimy mocno do samego rana. Dzień później koło południa meldujemy się już Tbilisi, skąd jeszcze tego samego dnia jedziemy do Armenii.
Azja to kontynent wielkich kontrastów, również tych klimatycznych. Na Kazbeku, w środku sierpnia, doświadczyliśmy podmuchów mroźnego powietrza o temp. –10 stopni Celsjusza. Dzień później, w oddalonej o 200 km na południe Armenii, znaleźliśmy się temperaturze sięgającej +45 stopni w cieniu. Znów potrzebny był dzień aklimatyzacji…
dr Piotr Łopatkiewicz
Kierownik Zakładu Turystyki i Rekreacji
PWSZ im Stanisława Pigonia w Krośnie