Wiejskie szamba powinny zniknąć, ale tanie przydomowe oczyszczalnie ich nie zastąpią. Mała retencja mogłaby wydatnie pomóc w ochronie przeciwpowodziowej i trosce o środowisko. I może na nią powinniśmy postawić. A na pewno na odpowiedzialne i rozsądne podejście do problemu.
Wracamy do tematu sprzed tygodnia poruszanego w tekście „Czyste znaczy brudne”.
Jak się okazuje czystość naszych wód w rzekach jest pozorna. Dopuszczalne normy zanieczyszczeń nie są przekraczane, woda wygląda na czystą, ale życie biologiczne wcale w nim nie kwitnie.
Piotr Konieczny, wędkarz z Jasła, przywołał obrazki, które miały unaocznić skalę problemu. Mówił o przejrzystej wodzie w rzekach, w których nie ma ryb, o wiejskich strumykach, kiedyś zarośniętych roślinnością i glonami, o latających tam owadach… I o tym, jak rzeczki zmieniają się po minięciu gospodarstwa domowego. Winę za to wędkarz przypisuje odprowadzanym przez gospodarstwa domowe „na dziko” ściekom, głównie we wsiach. - Należy postawić na przydomowe oczyszczalnie ścieków, rozpropagować je, dotować, pomóc w ich zakładaniu – mówił.
Z problemem zgodził się także Jan Janik, inny zapalony wędkarz z Jasła, ale w przeciwieństwie do poprzednika, nie popiera budowy przydomowych oczyszczalni. - Sądzę, że są dużymi niewypałami – stwierdził. - Musiałaby być bardzo duża świadomość ekologiczna ludzi i bogate społeczeństwo, bo eksploatacja takiej oczyszczalni niesie ze sobą znaczne koszty. I pytanie kto dotrzyma warunków właściwej eksploatacji oczyszczalni. I kto to będzie kontrolował? Czy świadomość ludzi będzie na tyle duża, że sami będą się pilnować? Ja tego nie widzę. Przynajmniej na dzień dzisiejszy – zaznaczył.
Polska wieś już dawno przestała nam się kojarzyć z sielankowością i czystym środowiskiem. Jednym z powodów jest wiejska gospodarka ściekami. - Tereny wiejskie charakteryzują się zawsze, mniej lub bardziej, rozproszoną zabudową. Pociąga to za sobą wyższe koszty budowy systemów kanalizacyjnych. Najczęściej zastępują je zbiorniki bezodpływowe służące do gromadzenia nieczystości, które bardzo często są nieprawidłowo eksploatowane – mówi Krzysztof Chmielowski, pracownik naukowy Katedry Inżynierii Sanitarnej i Gospodarki Wodnej Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie oraz PWSZ w Krośnie. - Nieczystości wywozi się zbyt rzadko, a często zbiornik jest przepełniany i nadmiar ścieków dostaje się do środowiska naturalnego lub nawet celowo jest opróżniany do przydrożnego rowu. Stanowi to duże zagrożenie dla środowiska okolicznych terenów i mieszkających tam osób. W nieoczyszczonych ściekach bytowych są bardzo duże liczby bakterii i wirusów (często chorobotwórczych), które mogą doprowadzić do skażenia wody.
Skala problemu jest wciąż bardzo duża, szacuje się, że w Polsce jest ponad 2 miliony szamb, potencjalnych punktów zanieczyszczenia środowiska. Tam gdzie nie można zastosować zbiorczych systemów odprowadzania ścieków problem może rozwiązać budowa przydomowych oczyszczalni.
- Obecnie na rynku mamy ich szeroki wybór. Są oczyszczalnie, które możemy zakupić za stosunkowo niewielkie pieniądze (2,5 -3 tys. zł) głównie na bazie: osadnik gnilny plus drenaż rozsączający. Niestety tego typu obiekty są bardzo szkodliwe dla środowiska naturalnego, ponieważ nie oczyszczają ścieków w odpowiedni sposób i wprowadzają do gruntu duży ładunek szkodliwych zanieczyszczeń – podkreśla K.Chmielowski. - Bardzo dobre przydomowe oczyszczalnie ścieków, prawidłowo spełniające swoje funkcje kosztują około 15 tys. zł. Dlatego wybierając przydomową oczyszczalnię należy brać pod uwagę, aby miała co najmniej dwa stopnie oczyszczania. Pierwszy mechaniczny w osadniku gnilnym oraz drugi (najważniejszy) biologiczny, w których zachodzą najistotniejsze procesy oczyszczania ścieków, w tym wykorzystujące osad czynny, filtr piaskowy i złoże biologiczne. Drenaż rozsączający możemy stosować jedynie jako trzeci stopień oczyszczania.
A co chemią stosowaną przez nas w gospodarstwach domowych? - Stosowanie nowoczesnych środków czystości w gospodarstwach domowych nie wpływa niekorzystanie na jakość wód w rzekach. Oczywiście w przypadku, gdy ścieki są oczyszczane w przydomowej oczyszczalni ścieków, odprowadzane zbiorczym systemem kanalizacyjnym albo poprawnie gromadzone w szczelnym zbiorniku na nieczystości ciekłe – zaznacza naukowiec. - Natomiast jeśli oczyszczalnia nie działa prawidłowo lub zbiornik na nieczystości ciekłe jest źle eksploatowany wówczas takie ścieki stanowią duże zagrożenie zarówno dla wód powierzchniowych jak i podziemnych.
Za dobrą przydomową oczyszczalnię zapłacimy więcej, a do tego jest droższa w eksploatacji, dlatego pewnie nie ma co liczyć na to, że bez stosownego dofinasowania i bez właściwej kontroli, zdadzą egzamin.
Od prawie ćwierć wieku słyszymy o zasadności i potrzebie wybudowania zbiornika retencyjnego w Kątach-Myscowej. Obietnice, że taki w końcu powstanie, to jedno ze sztandarowych haseł wyborczych naszych kandydatów na parlamentarzystów, radnych, wójtów i burmistrzów, samorządowców wszystkich możliwych szczebli i opcji politycznych. Jak dotąd wciąż pozostaje jednak w sferze marzeń, nie stać nas na bowiem na realizację kosztownego zadania. Rok temu inwestycja została ujęta na liście działań strategicznych rządowego Planu Zarządzania Ryzykiem Powodziowym. Czy to oznacza, że doczekamy się realizacji inwestycji, przy optymistycznym założeniu, że i zostanie nie tylko rozpoczęta ale i ukończona? Tego jeszcze nie wiadomo. I nie do końca jest wiadomo, czy przyniesie więcej pożytku czy szkody.
- W świadomości społecznej ugruntował się prosty obraz zbiorników zaporowych - czysta woda zatrzymana za zaporą stanowi rezerwuar wody pitnej, wokół zbiorników rozwija się turystyka, spiętrzenie wody pozwala produkować energię, a na dodatek zbiornik jest cudownym narzędziem ochrony przeciwpowodziowej. Proste i jakie wspaniałe! Niestety, rzeczywistość jest bardziej złożona, zaczynając od tego, że różne funkcje zbiornika zwykle się wykluczają, zgodnie z zasadą „jak coś jest do wszystkiego, to jest do... niczego” – twierdzi Dominik Wróbel, wykładowca Zakładu Inżynierii Środowiska PWSZ w Krośnie, współautor „Metodyki oceny wpływu na cele środowiskowe planowanych przedsięwzięć ochrony przed powodzią w regionie wodnym górnej Wisły”.
Jego zdaniem zbiornik przeciwpowodziowy, ze swoim zmiennym poziomem wody nie daje szans na pełne wykorzystanie turystycznego potencjału takiego obiektu i jednocześnie w bardzo ograniczonym zakresie pozwala na gromadzenie wody o odpowiedniej jakości dla celów pitnych. – Takie zbiorniki, budowane zwykle na górskich odcinkach rzek, spowalniają ich bieg i pogarszają zdolności samooczyszczania. Zjawiska takie, zwłaszcza w cofce zbiornika możemy obserwować na zbiornikach w Klimkówce, Czorsztynie, Dobczycach i wielu innych.
Jak bardzo zwodnicze jest bezpieczeństwo przeciwpowodziowe, tworzone przez sztuczne zbiorniki przekonali się jaślanie, zalewani w 2010 roku wodami Ropy (poniżej zbiornika w Klimkówce).
- Skuteczność tej ochrony jest względnie duża bezpośrednio poniżej zbiornika, jeśli nie zagraża nam jego rozpad, ale im dalej tym ochrona jest mniej efektywna. Na marginesie dodam, że powierzchnia dorzecza objęta planowanym zbiornikiem na Wisłoce w Kątach, to mniej niż 1/6 powierzchni dorzecza, z której woda spływa do Wisłoki do wysokości Jasła.
Wskazując na korzyści wynikające z budowy zapory wodnej mówi się także o pozyskanym prądzie. - Tu też nie ma pełnej jasności, bo większość elektrowni wodnych nie ma na celu produkcji prądu ale zagospodarowanie nocnych nadwyżek, czyli pracuje w systemie szczytowo-pompowym – podkreśla D.Wróbel. - Najgorsze jednak jest to, że zbiorniki zaporowe to nie czysta energia, nie czysta turystyka i nie czysta woda. Spowolniona woda za zaporą przestaje właściwie podlegać samooczyszczaniu i natlenianiu się, w dnie zbiornika gromadzą się osady i zanieczyszczenia w tym te pochodzące z nieskanalizowanych gospodarstw domowych i pestycydy. Zapory przegradzają rzeki tworząc bariery migracyjne dla wielu organizmów. Bariery te to nie tylko wał zapory, ale również woda o innej temperaturze, brak schronień, niewydolna przepławka i wiele innych. Niestety wraz z budową zbiornika postępuje regulacja brzegów rzeki, likwidacja najbardziej wartościowych siedlisk, takich jak łęgi, zarośla wierzbowe i wrześniowe i wiele innych. Wraz z siedliskami zanikają gatunki z nimi związane. Zbiorniki budowane w górach wprowadzają też w górskie otoczenie element niżowy. Łagodzą klimat, zwiększają wilgotność, tworzą wręcz mikroklimat o cechach malarycznych.
Gwałtowny rozwój infrastruktury technicznej w latach 80.b. stulecia spowodował równie gwałtowne obniżenie się poziomu wód gruntowych. Przybyło nam domów, utwardzonych dróg, chodników z nieprzepuszczalną powierzchnią, a tym samym następuje szybszy spływ wody gruntowej do rzek. Nie sieje się już u nas lucerny czy koniczyny, dzięki którym poprzez głęboki system korzeniowy woda gruntowa była magazynowana. Kolejny przykład niszczycielskiej i do tego jeszcze bezmyślnej działalności człowieka nasuwa się przy okazji głośnej wycinki drzew i to nie tylko w Puszczy Białowieskiej. Wycinanie drzew, a zarazem skandaliczne niszczenie naturalnej retencji ma miejsce także u nas. Wystarczy przejść się po Magurskim Parku Narodowym, po okolicznych lasach. Nie ma mokradeł, torfowisk, oczek wodnych. Dlaczego? Właśnie przez taką bezmyślną wycinkę drzew i jej wywózkę z lasu. Dawniej dozwolona była tylko w zimie, teraz robi się to przez cały rok, niszcząc ściółkę i naturalne rezerwuary wody. Powstałe koleiny stają się drogami szybkiego spływu dla wód opadowych.
Naturalnych zastoisk wodnych, zwanych polderami, ubywa także wzdłuż naszych rzek. - Budujemy coraz wyższe wały, aby chronić infrastrukturę, ale to powoduje spiętrzanie wody i jej szybki spływ, rzeki nie mają gdzie się gdzie rozlać i straty spowodowane coraz wyższą falą, są coraz większe - mówi Janusz Przetacznik, jasielski samorządowiec i pasjonat wędkarstwa. - Kurczy się ilość naturalnych zastoisk zwanych polderami, poziom wód gruntowych i powierzchniowych jest coraz niższy, to sprawia, że odprowadzane do rzek ścieki są bardziej skoncentrowane, czasami podczyszczone, ale z coraz większą zawartością związków chemicznych i bakterii. I nie ma się co dziwić, że w takim środowisku życie naturalne w rzekach obumiera.
J.Przetacznik jest zwolennikiem budowania małej retencji. - Skoro nie stać nas na budowę zbiornika mokrego w Kątach-Myscowej, to powinniśmy postawić na budowanie małej retencji. Popatrzmy chociażby na zaporę w Krempnej, cały czas się zamula, ponieważ oprócz Wisłoki jest jeszcze zasilana kilkoma górskimi potokami. Gdyby na tych potokach były progi, jazy, zbiorniki rumoszowe, to mielibyśmy ustabilizowany wyższy poziom wód, a rumosz i pierwszy osad zostałby tam zatrzymany i nie byłoby wspomnianego problemu, a w każdym razie byłby zdecydowanie mniejszy.
Być czy mieć? To pytanie jest aktualne także w odniesieniu do przyrody. Musimy pamiętać, że nie zawsze najtańsze rozwiązania są najlepsze. Z drugiej strony czy naprawdę wszystko nam wolno...?
Ewa Wawro
W wersji papierowej tekst ukazał się 23 sierpnia 2017 r. na łamach Tygodnika regionalnego "Nowe Podkarpacie".
źródło: www.twojejaslo.pl