5 stycznia 2018 roku, dzięki programowi Erasmus rozpoczęłyśmy naszą przygodę w Irlandii Północnej w St Mary’s University College Belfast. Dla studentek filologii angielskiej taki wyjazd to ogromna szansa, by rozwijać i usprawniać język. Byłyśmy z tego powodu więc bardzo podekscytowane. Od początku zostałyśmy bardzo miło zaskoczone, gdy ludzie ze Students Union odebrali nas z lotniska i zawieźli prosto do szkoły, gdzie mogłyśmy ją zwiedzić i poznać szczegóły o tym miejscu i mieście w którym przyszło nam żyć. Students Union zajmowało się sprawami uczniów. Organizowało dla nich zajęcia rekreacyjne oraz oferowało pomoc. Wielokrotnie organizowali dla nas imprezy tematyczne, a także pokazywali swoją kulturę zabierając nas dla przykładu na mecz gaelic football. Zajęcia szkolne, na które uczęszczałyśmy były bardzo interesujące. Widać było różnicę w tym jak studenci i wykładowcy odnoszą się do siebie. Panowała luźniejsza atmosfera co sprzyjało nauce. W szkole znajdowała się też sekcja przeznaczona specjalnie dla uczniów. Była kafejka z pyszną kawą i przekąskami na lunch, był pokój gier z telewizją, bilardem i ping-pongiem (którego został dla nas później zorganizowany turniej) oraz wygodnymi kanapami. Każdy mógł też skorzystać ze szkolnej siłowni czy biblioteki i szkolnych komputerów.
Z racji, że studenci z innych krajów przybyli trochę później, nasze uroczyste powitanie przez dyrektora Peter’a Finn’a odbyło się 30 stycznia na szkolnej stołówce, gdzie nie tylko my, ale też studenci z Czech, Holandii, Belgii, Hiszpanii i Chin mogli spróbować tradycyjnego irlandzkiego śniadania. Lecz dyrektor poradził nam byśmy nie jedli go zbyt często bo jest bardzo kaloryczne!
W planie dla wszystkich zagranicznych studentów były też wycieczki. 31 stycznia, a więc dzień po uroczystym powitaniu, wybraliśmy się na Giant Causeaway, Carrick-a-Rede Rope Bridge i do destylarni whisky Bushmills. Mimo niesprzyjającej pogody, zimna i deszczu, bawiliśmy się bardzo dobrze. Wszystkim szczególnie spodobała się destylarnia, gdzie każdy rozgrzał się dwoma szklankami whisky. 14 lutego odbyliśmy wycieczkę do Mount Stewart House. Wspólnie mogliśmy podziwiać XIX-wieczny dom i ogrody. Znów, pomimo złej pogody byliśmy bardzo zadowoleni z kolejnej szansy zapoznania się z historycznymi miejscami Irlandii.
17 marca obchodziliśmy hucznie dzień świętego Patryka, patrona Irlandii. W centrum Belfastu ruch był zatrzymany ze względu na olbrzymią paradę, na którą patrzyły tysiące osób. Mogliśmy zobaczyć platformy ze świętym Patrykiem, wężami, a nawet dinozaurami. Ludzie przebrani byli za skrzaty, klaunów, postacie z "Gwiezdnych Wojen". Tańczyli, śpiewali, grali na instrumentach. Widać było radość na ulicach. Od rana do później nocy Irlandczycy świętowali w pubach, a my się do nich dołączyliśmy.
Pewnego dnia pomyślałyśmy, że co to za frajda w byciu w Irlandii bez zwiedzenia Dublina. 21 marca z samego rana wsiadłyśmy w autobus i ruszyłyśmy do stolicy Republiki Irlandii. Miasto zrobiło na nas wielkie wrażenie architekturą. Większość budynków była bardzo stara i zabytkowa. Miasto tętniło życiem, ludzie byli szczęśliwi i uprzejmi w odróżnieniu od Belfastu, gdzie wciąż było czuć napięcie w powietrzu spowodowane przez dawny konflikt. Ostatnim przystankiem w Dublinie był Temple Bar, gdzie wypiłyśmy prawdziwego Guinness’a.
W drodze powrotnej, korzystając z okazji postanowiłyśmy wstąpić do Londynu, serca Anglii. Dla fanki Harrego Pottera (czyli mnie - Gabi) największą frajdą było przyjechanie na Kings Cross na peron 9 i ¾, który zdecydowanie różnił się od tego co widzieliśmy w filmach. Zobaczyłyśmy London Eye, House of Parliament i Big Ben’a, który niestety nie był zbyt dobrze widoczny ze względu na odbywający się jego remont. Tower Bridge, St Paul's Cathedral, Buckingham Palace – kolejne miejsca, które zobaczyłyśmy i zrobiły na nas wielkie wrażenie. Oczywiście nie obeszło się bez spróbowania tradycyjnych fish and chips. Z przykrością opuszczałyśmy Londyn, by wrócić do domu.
Podczas całego naszego wyjazdu do Irlandii chodziliśmy na koncerty, do pubów, muzeów, poznawaliśmy nowych ludzi i zacieśniałyśmy więzi. Dzięki temu wyjazdowi poznałyśmy ludzi, którzy stali się naszymi przyjaciółmi, podszkoliłyśmy swój język i zwiedziłyśmy kawałek świata. Jeśli ktoś wciąż się waha czy jechać, odpowiadam – warto. To jest szansa jedyna w swoim rodzaju i z pewnością nie będziecie żałować. My nie żałujemy.
Gabriela Wanat
Karolina Warchoł
FAII